Wróć na górę
Kamperem do irackiego Kurdystanu – miejsca, gdzie nie zapuszczają się turyści
27
09.2021

Kamperem do irackiego Kurdystanu – miejsca, gdzie nie zapuszczają się turyści

Jedenaście tysięcy kilometrów w ponad dwa miesiące, bliskie spotkania z Peszmergami, kurdyjskimi bojownikami, o których mówi się „patrzący śmierci w oczy”, pokonanie góry Ararat, a na koniec wybuch, który uszkodził im kamper – taki jest w wielkim skrócie bilans kolejnej podróży, którą odbyli Teresa i Andrzej Walczakowie z Nowej Huty. Wyruszyli z Krakowa, a ich trasa wiodła przez Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię, do Turcji i Iraku, rejonu świata uznawanego za niebezpieczny. Tradycyjnie obieżyświatom towarzyszyła marka Exide, której akumulatory niezawodnie zasilały ich kamper. O wrażeniach z tej pasjonującej podróży opowiada Andrzej Walczak.

Na liczniku Państwa kampera przez jedenaście lat uzbierało się aż 170 tysięcy kilometrów. W jakim teamie podróżowaliście tym razem, nabijając kolejne kilometry?

Do Iraku dotarliśmy w dwa kampery. Wraz z nami dojechali tam nasi znajomi z Krzeszowic spod Krakowa, którzy podróżowali z dwójką dzieci. Nam towarzyszyła natomiast wnuczka Justyna.

Czym Was zaskoczył tegoroczny wyjazd?

Do każdej wyprawy przygotowujemy się przez wiele miesięcy i starannie zbieramy informacje z różnych źródeł. Tym razem jednak można powiedzieć, że jechaliśmy w nieznane. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takich trudności, żeby uzyskać wiadomości o kraju, do którego się wybieramy. W Iraku w zasadzie nie ma turystów zagranicznych, bo w te tereny się nie zapuszczają, stąd problem, aby zdobyć rzetelną wiedzę. Dlatego też już na miejscu zaskakiwani byliśmy codziennie i spotykały nas różne niespodzianki.

Skoro o „niespodziankach” mowa – podobno, gdy przeprawialiście się przez góry w Turcji, wszystkie Wasze urządzenia nawigacyjne odmówiły posłuszeństwa. Było wówczas trochę nerwowo?

Nie nerwowo, ale poruszaliśmy się dużo wolniej niż zazwyczaj. Jechaliśmy przez tereny niezamieszkane, trudno było spotkać kogoś, kto mógłby nam wskazać drogę, czy upewnić nas, że jedziemy w dobrym kierunku. A GPS-y zachowywały się tak, jakby uległy zbiorowej awarii. I to przez dwie godziny! Jechaliśmy drogą asfaltową, a wszystkie 5 smartfonów i tablet, które były w zasięgu satelity, wskazywały, że jedziemy górami i halami. Nie mamy pewności, dlaczego tak się działo, ale nasze podejrzenia kierujemy na działania armii tureckiej. Wiemy, że w tamtym rejonie są prowadzone działania antyterrorystyczne. Być może był to jeden z ich elementów.

Problemy z GPS to jednak nie jedyna „awaria”, jaka się Państwu przytrafiła. Mieliście także kłopot ze szczękami hamulcowymi.

W Turcji oraz Iraku są strome i długie zjazdy. Mimo że zjeżdża się na pierwszym biegu, kamper się ciągle rozpędza, więc trzeba co kilkaset metrów hamować. To właśnie ten manewr spowodował, że tylne szczęki nam się rozwarstwiały – w taki sposób, że okładzina się od nich odklejała. Jeżeli taki element nieszczęśliwie wciśnie się w bęben, to może dojść do zablokowania hamulców.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przy okazji tej sytuacji spotkaliście na swojej drodze wspaniałych ludzi, którzy Wam pomogli.

Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy do Musy, właściciela warsztatu samochodowego, uchodźcy z Syrii, który od 12 lat wraz z rodziną mieszka na terenie Iraku. Odstawił wszystko i zajął się naszym kamperem. Elementy, które należało naprawić, czyli szczęki, wysłał taksówką, do okucia, do odległego o 100 km Dahuku, dużego miasta w Kurdystanie. Potem naprawiał nasz kamper do północy. A gdy skończył, zaprosił nas jeszcze do swojego domu na poczęstunek. Nie mogliśmy mu odmówić, w ich kulturze oznaczałoby to zniewagę. Na miejscu, mimo późnej pory, czekała na nas odświętnie ubrana rodzina Musy – żona i piątka dzieci, z których najmłodsze miało pewnie ze trzy latka. Zostaliśmy wspaniale ugoszczeni. Dla nas był to niezwykły kontakt.

Szczęki hamulcowe odmówiły posłuszeństwa, GPS zastrajkował, natomiast akumulatory Exide, które od 2010 roku niezmiennie towarzyszą Państwu w podróżach, i tym razem spisały się doskonale. Jakie urządzenia tej marki jeżdżą z Wami po świecie?

Mamy w swoim kamperze cztery nowoczesne akumulatory marki Exide. Pod maską znajduje się akumulator rozruchowy Futura CA 1000 100Ah. Natomiast w części mieszkalnej zlokalizowane są trzy akumulatory pokładowe, które służą do zaspokajania naszych potrzeb bytowych. Są to dwa akumulatory Exide Equipment Gel ES 1300 oraz Exide Equipment Gel ES 950. Jak dotąd jesteśmy bardzo zadowoleni z tej naszej potężnej floty, bo spełnia wszystkie nasze oczekiwania i potrzeby w podróży.

Impulsem do postawienia na markę Exide była awaria innego akumulatora, który towarzyszył Wam podczas podróży zaledwie dwa lata. To wówczas zrozumieli Państwo, że bez dobrego akumulatora na pokładzie kampera ani rusz?

Ta sytuacja miała miejsce w 2008 roku. Podróżowaliśmy jeszcze wtedy z przyczepą, która była zaopatrzona w nowy, chiński akumulator na gwarancji. Miał być dobry i tani – tak go reklamowano. Być może, gdy ktoś wyjeżdża tylko na weekendy, to taki akumulator się sprawdzi. Jak odmówi posłuszeństwa, to najwyżej właściciel spędzi jeden wieczór w ciemnościach. My natomiast zabraliśmy go w wielomiesięczną podróż na Kretę i nie byliśmy z niego zadowoleni. Doszliśmy więc do wniosku, że musimy poszukać niezawodnego akumulatora. W 2010 roku udało nam się nawiązać kontakt z Exide i od tego czasu akumulatory tej marki towarzyszą nam w podróżach. Jesteśmy im wierni, bo przez lata dobrze nam służą, wystarczy tylko o nie dbać.

Szczególnie podczas takich długich podróży w nieznane dbanie o akumulatory jest obowiązkowe. Jakich czynności obsługowych dopełniacie względem akumulatorów Exide? Macie swoją codzienną rutynę?

Kilka razy dziennie, a szczególnie wieczorem i rano przed startem w dalszą drogę, sprawdzamy stan naładowania akumulatorów – pokładowych i silnikowego. Są to rutynowe czynności. Mamy już wyrobiony taki nawyk. Natomiast jeżeli jest bardzo gorąco, to kontrolujemy także, czy nie przeholowaliśmy z temperaturą w komorze, gdzie są umieszczone nasze akumulatory. Tam temperatura może sięgać nawet 60-70°C, a to nie jest dla nich właściwe. Jeśli się dba o akumulatory, co nie jest czynnością skomplikowaną, wtedy odwdzięczają się nam długoletnią pracą.

Podobno akumulatory Exide podczas Państwa wypraw mają sporo pracy – jakie urządzenia muszą zasilać dzień i noc?

W kamperze mamy wszystko, co jest nam potrzebne do życia. Od najbardziej oczywistego oświetlenia, poprzez pompę wodną, która zasila część toaletową, łazienkową i kuchenną, po klimatyzację. Jest też antena satelitarna, odbiornik TV, laptop, na którym pracujemy na bieżąco. Mamy różnego rodzaju dmuchawy, które doprowadzają świeże powietrze do kampera, a także okap kuchenny oraz ładowarki, potrzebne do zasilania: akumulatorów, aparatów fotograficznych, czy dysków. Akumulatory Exide mają więc co robić.

Zastanawiał się Pan może, jakie zalety mają akumulatory Exide skoro się tak dobrze sprawdzają podczas Państwa długich podróży?

Akumulatory Exide, które mamy w kamperze są bezobsługowe, co oznacza, że nie wymagają uzupełniania poziomu elektrolitu. Odkąd ich używamy, zmniejszyła się liczba rutynowych czynności związanych z wieczornymi i porannymi przeglądami. Z opowieści znajomych wiemy, że czasami muszą oszczędzać oświetlenie albo przerwać w połowie oglądanie filmu, bo ich akumulatory nie wyrabiają. Myśmy nigdy nie musieli sobie podczas podróży niczego odmawiać, bo akumulatory Exide spełniają wszystkie nasze oczekiwania. Są bezawaryjne, przynajmniej w naszym przypadku. Jesteśmy z nich zadowoleni i możemy spokojnie polecać tę markę innym użytkownikom.

Przed wyjazdem zapowiadaliście, że zdobędziecie górę Ararat, najwyższy szczyt Turcji o wysokości 5137 m n.p.m. Udało się wejść na szczyt?

Góra Agri Dagi, jak nazywają ją mieszkańcy Turcji, ma dość znaczną wysokość. Ponad pięćdziesiąt procent kamperowców z naszej wyprawy, w tym również ja, weszło na szczyt. Podczas ataku szczytowego potężnie wiał wiatr, wszędzie leżał śnieg, panowały bardzo trudne warunki. Dlatego tym bardziej jesteśmy dumni, że doszliśmy do celu i wróciliśmy bezpiecznie. To była kapitalna życiowa przygoda. Z górami się nie walczy – albo pozwalają się zdobyć, albo nie. Dziękujemy górze Ararat, że nam na to pozwoliła.

Dwa miesiące spędzili Państwo na terenach uważanych za niespokojne. Czy zdarzały się Wam niebezpieczne sytuacje w trakcie podróży?

Być może ktoś, kto ma mniejsze doświadczenie w podróżowaniu od nas, uznałby zatrzymania w punktach kontrolnych i przesłuchania przez iracką służbę bezpieczeństwa za sytuacje niebezpieczne. Dwukrotnie byłem przesłuchiwany podczas ostatniej podróży, ale potraktowałem to dość humorystycznie, bo wiedziałem, że w tych regionach ludzie nie znają żadnych języków obcych. Posługują się jedynie arabskim albo kurdyjskim. Po dwóch zdaniach funkcjonariusze zorientowali się, że nie jesteśmy absolutnie kompatybilni ze sobą i z uśmiechem mnie zwolnili (śmiech). Widziałem natomiast, jak przesłuchiwali swoich rodaków, to byłoby mocne przeżycie dla mniej doświadczonych podróżników. Bardzo często zatrzymywali nas Peszmergowie, kurdyjscy bojownicy, walczący bardzo dzielnie z ISIS, obdarzeni tam dużym szacunkiem. Nazwa Peszmerg oznacza „patrzący śmierci w oczy”. To właśnie oni dwukrotnie kierowali mnie na przesłuchania.

Kolejna podróż za Państwem, czy jest już wyznaczony kierunek następnej?

Marzy nam się wyjazd do Iranu. Ale jest pandemia i dość znacznie zróżnicowane restrykcje covidowe. Planowaliśmy i ciągle planujemy zimowanie w Iranie, ale od wiosny tego roku jest on zamknięty. Czy otworzy się jeszcze tej zimy, tego nie wiadomo. Podobnie jest z kierunkiem wschodnim – od lat bardzo fascynuje nas Rosja. Na razie jednak liżemy rany po wybuchu i musimy doprowadzić do porządku nasz kamper.

Przepraszam, po jakim wybuchu? To dopiero niebezpieczna sytuacja…

To byłaby niebezpieczna sytuacja, gdybyśmy akurat przebywali w kamperze. Ale mieliśmy szczęście, bo nas tam nie było. Na drugi dzień po wjeździe do Iraku zostawiliśmy kampery na wielkim parkingu, strzeżonym przez uzbrojonych ludzi i poszliśmy na zakupy. Nie zdążyliśmy wejść do sklepu, gdy na bramce zatrzymał nas ochroniarz i kazał zawrócić, mówiąc, że był wybuch przy naszych samochodach. Myśleliśmy, że strzeliła nam opona. Ale szybko okazało się, że to poważniejszy problem. Nasz kamper z jednej strony nie miał wprawdzie żadnych uszkodzeń, ale z drugiej… wyrwany bok. Okazało się, że wybuchła jedna z naszych butli z gazem, którą mieliśmy w zapasie, niepodłączoną, i uszkodziła samochód. Część obramowania drzwi znaleźliśmy w odległości kilkunastu metrów od kampera, na placu parkingowym. Gdyby obok nas stały inne samochody, albo przechodzili ludzie, to sytuacja byłaby jeszcze bardziej poważna. Gdybyśmy natomiast byli w kamperze, to byłoby bardzo nieprzyjemnie, bo część fali uderzeniowej dosięgnęła również jego wnętrza, uszkadzając niektóre meble. Na szczęście jednak nikomu nic się nie stało. Anegdotyczne jest to, że miesiąc później, gdy wracaliśmy do domu, znów zajechaliśmy przed ten sam sklep. Tam usłyszeliśmy, że niedawno na tym parkingu wyleciał w powietrze zagraniczny samochód. Tak właśnie rodzą się plotki (śmiech).

Udało się Państwu zobaczyć wszystko na czym Wam zależało, czy czują Państwo niedosyt?

Naszym zdaniem region ten nie jest jeszcze przygotowany, aby mogła się tam odbywać normalna europejska turystyka, szczególnie w formie karawaningu. Z Internetu dowiedzieliśmy się, że w lipcu, gdy podróżowaliśmy w tamtych rejonach, w górach północnego Kurdystanu odbywały się walki z partyzantami, w których zginęło siedmiu żołnierzy. Słyszeliśmy też o nalotach dronów na domniemane pozycje przywódców partyzantów kurdyjskich. Teoretycznie więc jest tam bezpiecznie, ale w praktyce już niespecjalnie. Mieliśmy w planach część czasu spędzać na terenie nizinnym, półpustynnym, a potem jeździć w góry, aby podziwiać wodospady i wspaniałe rzeki. Zależało nam na takiej rekreacji, aby sobie odetchnąć po trudach podróży. Niestety tej części planu nie udało nam się zrealizować. Wszędzie napotykaliśmy posterunki wspomnianych już Peszmergów, którzy strzegli wjazdu w góry. Dopiero później, w kontakcie z Kurdami, dowiadywaliśmy się, że tam ukrywają się partyzanci, którzy walczą z Turkami. Dlatego obowiązuje zakaz wjazdu w góry, bo można zostać tam ostrzelanym lub uprowadzonym. Chcieliśmy też pojechać do Bagdadu, odległego o 150 km od miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Ale tamtejsi znajomi odradzali nam podróż kamperami. Żartem mówili, że robią zakłady, czy uda nam się przeżyć dwanaście godzin w samochodach, które są takie charakterystyczne i tak bardzo rzucają się w oczy. Uważali, że możemy zostać porwani dla okupu. Taksówkarz też nie chciał nas zawieźć do stolicy Iraku nawet za 300 dolarów, czyli sześć razy więcej niż za taką podróż musiałby zapłacić Irakijczyk. Uznał, że to byłoby dla nas zbyt niebezpieczne.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Renata Gratkowska